czwartek, 3 października 2013

Rozdział Pierwszy

Delikatnie dotykałam opuszkami palców szyby samochodu Mamy. Tak bardzo chciałam zobaczyć po raz pierwszy Londyn, ale na razie zobaczyłam tylko londyński śnieg. Poprawiłam nerwowo kosmyk blond włosów. Nigdy nie byłam przesądna, ale wtedy pomyślałam, że to może zły znak. Westchnęłam. Nagle z włączonego przez mamę radia, popłynęła muzyka dla moich uszu. Najnowszy kawałek mojego ulubionego zespołu One Direction. Kiedy Niall śpiewał swój tekst, poczułam motylki w brzuchu. Mama chciała chyba zmienić stację, ale powstrzymałam ją. - Nic nie rób, tylko podgłośń, ok? Pokiwała niechętnie głową, i podgłośniła. Ooo, taaak. Rozłożyłam się na tylnych siedzeniach, i śpiewałam w myślach z zespołem. Kochałam śpiewać, ale Mama nie lubiła 1D, i ich piosenek, a najbardziej jak śpiewałam ich piosenki. Czułam się taka zrelaksowana, że powoli zaczęłam odpływać, i kiedy w radiu zaczęli mówić: ,,To był One Direction ze swoim kawałkiem, a teraz…” zasnęłam. Obudziłam się, gdy Mama gwałtownie zachamowała. - Co jest? - Jakiś pies mi tu wyleciał, ale dobrze, że się obudziłaś skarbie, zaraz będziemy na East End. - Na czym? - Na naszej dzielnicy. Po kilku minutach Mama wjechała naszą czerwoną, starą renówką na opustoszałą ulicę. Budynki nie prezentowały się najlepiej, poobdzierany tynk, odłażąca farba. Choć byłam przyzwyczajona do tych warunków, wzdrygnęłam się. Myślałam, że skoro przeprowadziłyśmy się do Londynu, nasze mieszkanie będzie na lepszej dzielnicy. Może nie wystrzałowej na, której są same wille, ale czystym, schludnym, skromnym. Oczywiście jeśli by Mama planowała tą przeprowadzkę od dawna, charowałaby na lepszy byt w Londynie, ale skoro była spontaniczna, nie miała zbyt wielu oszczędności… Tak się cieszyłam, że zamieszkam w Londynie, bo być może spotkałabym One Direction… No, zawsze można pomarzyć. A mieszkając w ich mieście, moje małe szanse niewiarygodnie szybko wzrosły na średnie. Mama w końcu zatrzymała się przed uroczym, białym domkiem ogrodzonym bramą i zasypanym śniegiem ogródku.. I pewnie to zadecydowało o kupnie tego domu. Mama kochała ogród. - I jak ci się podoba? - No, fajny. Ale pewnie wymaga remontu… - A właśnie, że nie! Wyszłyśmy w końcu z samochodu, Mama otworzyła bramę i wjechała. Zaparkowała na tyłach domostwa. Po kilku chwilach przyjechał samochód przeprowadzkowy, i zaczęła się chrzątanina. Faceci łazili w tą i z powrotem z meblami. Po dwóch godzinach odjechali, i wreszcie weszłam po raz pierwszy do nowego domu. Kiedy przekroczyłam próg, ujrzałam mały przedpokój. Było tu lustro (nasze), szafka na buty (również nasza) i jakaś szafa. Przeszłam przez pierwsze drzwi, i weszłam do łazienki. Kafelki były ładnego, pomarańczowego koloru. I w ogóle armatura wyglądała, jak nowiuśka, ale efekt psuła nasza pralka. Wyszłam, i weszłam do kolejnego pomieszczenia. Znalazłam się w swoim pokoju, który wyglądał tak samo, jak w Cambridge. Jakbym się nie przeprowadzała. Nawet panele i kolory ściany były identyczne, no może nie tak wyblaknięte, jak tamte, ale poczułam się, jak u siebie. Następnego ranka, obudziłam się naprawdę wypoczęta. Za oknem śpiewały ptaki, a cisza w domu była bardzo odprężająca. Żyć, nie umierać. Nagle z podwórka zaczęły dochodzić dziwne odgłosy szurania. Wstałam z łóżka, i wyjrzałam przez okno. Mama odśnieżała podwórze. No, tak. Dla niej każda minuta musiała być wykorzystana z jakimś efektem pracy. Jej motto to ,,Nie ma obijania się!”. Odeszłam od okna, i otworzyłam swoją szafę. Część ubrań jeszcze była w walizce, a część już w szafie. Szybko się ubrałam ubrałam i pobiegłam do kuchni. Zjadłam na szybko batona musli z podróży do Londynu i po założeniu kurtki i butów wybiegłam na dwór. - Mamo! - CO? Mama była spocona i włosy sterczały jej na wszystkie strony. Z całego serca, życzyłam jej, jak najlepiej. Żeby ułożyła sobie życie od nowa, zakochała się, i zadbała, a w takim stanie nikt na pewno by jej nie zaprosił na randkę. No, bo w końcu praca jest najważniejsza, na co jej miłość? Już jedno małżeństwo miała i jej nie wypaliło. Ja mam o siebie dbać, bo ja jestem młoda, bo kurczę ona już nie ma prawa do miłości! - Jest dopiero dziewiąta! - No i, co z tego? Podwórko same się nie odśnieży, a najlepiej zacząć najwcześniej, bo potem ma się czas na inne obowiązki. - Mamo, ja się zajmę odśnieżaniem, a ty… Załatw coś na Święta, bo są za tydzień, a u nas nawet nie zaczęły się przygotowania! - Och, rzeczywiście. Zapomniałam! Porządki, zakupy, prezenty… Och, już lecę po portfel i po klucze. Ale skarbie, jesteś pewna, że chcesz odśnieżać? - Jak najbardziej. Chwyciłam łopatę Mamy, i zabrałam się do roboty. Mama po pięciu minutach, pojechała do sklepu. Po godzinie, odśnieżyłam podwórko. Czerwonej renówki z Mamą jeszcze nie było widać, ale wiadomo, świąteczne zakupy, te szaleństwo… Wzięłam łopatę, i włożyłam ją do drewnianej komórki na narzędzia. I w tym samym czasie, rozdzwoniła się moja komórka…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz